–
Jeżeli masz trochę oleju w głowie,
to radzę nie wchodzić ci tam z powrotem – oznajmiła Ronny, kiedy
Charlie wychodziła ze swojego pokoju. – I nie waż się opuszczać
dzisiejszego dnia w szkole, już wystarczająco dużo narozrabiałaś.
Charlie
skinęła posłusznie głową i poczuła się jak zbesztane dziecko.
Czasami Ronny przeginała z tą opieką, ale dziewczyna cieszyła
się, że w ogóle może z nią porozmawiać. Wciągnęła głęboko
powietrze i ruszyła pustym korytarzem.
Nefilka
często wyobrażała sobie, że znajdzie w tym budynku przyjaciela,
jednak rzeczywistość nie pokrywała się z jej fantazjami. Wszyscy
ci, którzy skończyli niedawno osiemnaście lat, opuścili ten dom,
żeby żyć na własną rękę albo, by pójść na Uczelnię
Podziemia. Tylko Charlie pozostała tutaj jako „pisklak”.
Mieszkali tam też starsi; osoby, które wybrały egzystencję w
„bezpieczeństwie” (jednak Charlie mogłaby się spierać, czy ta
posiadłość faktycznie zapewnia ochronę). Ostatnio nie rodziło
się zbyt dużo Nefilów, a jeżeli już, to z niewiadomych przyczyn
ginęli jako niemowlęta. Najwyżsi niepokoili się tym, ale Charlie
jakoś to nie ruszało.
Chwyciła
mocniej ramiączko plecaka i odwróciła się, spoglądając na swój
dom. Czteropiętrowa rezydencja pomalowana na biało z seledynowymi
obramowaniami okiennic. Na parterze znajdowała się niewielka
weranda, tak, żeby zmieścić z około dwadzieścia osób w razie
ewakuacji. Po bokach budynku były malutkie albo duże balkoniki.
Antena telewizora wystawała zza dachu, choć i tak nie była tu
nikomu potrzebna, bo nikt nie oglądał tv. Charlie mogłaby
powiedzieć, że to nic nieznaczący i niewyróżniający się dom,
ale wiedziała, że niektórzy wiążą z tym miejscem wspomnienia –
zburzenie go z powodu złego ulokowania (stoi na pochyłości, co
powoduje, że w każdej chwili po prostu może zrobić wielkie bum!)
na pewno nie byłoby dobrą rzeczą. Nefilim zemściłby się na
władzach miasteczka, co nie wróżyłoby nic przyjemnego.
Dziewczyna
skierowała się w stronę ścieżki, która prowadziła przez las.
Aby dostać się do szkoły, musiała przez niego przejść, nie
miała innego wyjścia. Nie bała się tamtędy chodzić. Właściwie,
to nawet lubiła chadzać po suchej albo wilgotnej trawie (to
zależało od pory dnia). Zanuciła piosenkę Whitney Huston,
rozglądając się po konarach drzew.
–
Charlie...
– szepnął ktoś w jej myślach. Nefilka gwałtownie się
odwróciła, szykując do ataku. Nie zauważyła nikogo, żadnego
cienia, żadnego dźwięku, żadnego ruchu. Może
mi się tylko zdawało?,
wmawiała sobie. Wzruszyła ramionami i przeszła kilka kroków,
kiedy ktoś nagle rzucił się na nią i przewrócił ją na ziemię.
–
Witaj, słoneczko. Myślałaś, że
dam ci spokój? – wysyczał długowłosy chłopak, uśmiechając
się tryumfalnie. Charlie próbowała go zepchnąć, bo lekki na
pewno nie był, jednak to on okazał się w tym czasie szybszym i
związał jej nadgarstki, uniemożliwiając jej ruch.
–
Czego ode mnie chcesz? – wysyczała,
patrząc na niego z dołu.
–
Ja akurat niczego, po prostu odwalam
za kogoś czarną robotę – odparł, zaciskając mocniej węzeł. –
Może nawet będziesz mi za to dziękować, kto wie?
Charlie
zaczęła się wić i kopać napastnika, jednak nie udawało jej się
to. Po pięciu minutach dała sobie spokój. Czemu
muszę być taka słaba?,
zganiała się za brak umiejętności. Chłopak przerzucił ją przez
ramię i ruszył przez las. Wcześniej jeszcze zakleił dziewczynie
usta, żeby ta nie mogła wrzeszczeć.
Po
dziesięciu minutach długowłosy zatrzymał się przy jakiejś małej
polance w środku puszczy, na której stała malusieńka chatka.
Weszli do środka. Okazało się, że wnętrze wcale nie wyglądało
tak, jak tego oczekiwała Charlie. Spodziewała się jakiś rupieci
albo nawet łóżka polowego, a tu co? Kolejne wrota, które na pewno
nie prowadziły na zewnątrz.
Kiedy
tylko przekroczyli próg, zauważyła szkarłatną poświatę bijącą
od podłogi. Przymrużyła lekko oczy, po czym podniosła wzrok i
zauważyła spływającą krew ze ścian. Krzyknęła głucho,
próbując wydostać się z mocnego uścisku chłopaka.
Czarnowłosy
postawił dziewczynę na nogi, odwiązując sznury i odklejając
taśmę z jej ust.
–
Nie próbuj uciekać, bo i tak nie
trafisz do wyjścia beze mnie – oznajmił, zarzucając jej
nonszalancko rękę na ramię. Charlie odsunęła się znacząco i
spojrzała na niego z pogardą. Pociągnął ją za sobą, kierując
się w stronę czerwonej jaskini. Nefilka musiała przymknąć oczy,
bo krwistoczerwony kolor aż raził ją po ślepiach.
Przeszli
przez korytarz i od razu znaleźli się w eleganckim salonie. Na oko
można było stwierdzić, że należał do jakiegoś mężczyzny.
Ciemne meble, posadzka, ściany – jaka dziewczyna chciałaby, żeby
jej dom tak wyglądał? Charlie bardzo podobała się aranżacja
mieszkania, choć niewiele się tam znajdowało. Czarna kanapa, która
stała na środku pokoju, położona była na dużym, okrągłym
dywanie. Mebli tu prawie nie było widać, oprócz małego stolika do
kawy i niewielkiego telewizora.
Jakby
na potwierdzenie tezy Charlie, nagle ktoś wyłonił się zza drzwi i
podszedł do swoich gości.
–
Jak zwykle dobrze się spisałeś,
Shaun. Dziękuję, że przyprowadziłeś tutaj pannę Anderson. –
Obydwoje podali sobie ręce i skinęli głowami.
Dziewczyna
wpatrywała się w nieznajomego z otępieniem. Nigdy w życiu nie
spotkała tak przerażającej osoby! Odziany był w ciemny golf i
dżinsy, ale to nie przez to Charlie bała mu się dokładniej
przyjrzeć. Jego oczy były całkowicie czarne, pozbawione
jakiegokolwiek życia; zupełnie, jakby umarły. Spojrzenie mężczyzny
przenikało ją na wylot. Wystraszyła się i schowała za Shaunem,
odtrącając na moment niechęć do chłopaka.
–
Czy mógłbyś nas na chwilę
zostawić, Shaun? – zapytał, wskazując ręką na wyjście.
Długowłosy wycofał się, spoglądając uważnie na Charlie. –
Proszę, usiądź.
Nefilka
niepewnie przysiadła się do niego i zaczęła nerwowo bawić się
palcami, czekając, aż on pierwszy przerwie tę niezręczną ciszę.
–
Nie zwracaj uwagi na te oczy –
zaczął, uśmiechając się lekko pod nosem. Charlie nie mogła go
posłuchać, bo gdy na niego patrzyła, miała wrażenie, że
mężczyzna patrzy gdzieś za nią, a nie skupia się na jej osobie.
Prawda była jednak inna. – Otóż jestem jednym z dziewięciu
Najwyższych, ale może zdążyłaś się już domyślić. Nazywam
się Michael i jesteś tutaj ze mną po to, żebym mógł w
jakikolwiek sposób ci pomóc.
–
W jaki sposób, proszę pana? –
zapytała.
–
Mów mi po prostu Michael – rzekł,
machając przy tym ręką. – Chodzi o twoje bezpieczeństwo,
Charlie. Na pewno wiesz o tym, że nie jesteś tylko zwykłą
Nefilką. Czy może pamiętasz, kim jest twój ojciec?
Dziewczyna
nie odpowiedziała mu. Czuła się jak małe dziecko, które nie ma
prawa głosu.
–
Pewnie nie jesteś świadoma, jakie
niebezpieczeństwo czeka na ciebie za każdym rogiem. Po ukończeniu
osiemnastego roku życia będziesz najbardziej ściganą ofiarą na
tym świecie. Dlaczego? Ponieważ po osiągnięciu pełnoletności
przez Innych, każdy przechodzi przez, jakby to powiedzieć,
metamorfozę. Jeżeli chodzi o ciebie, to będzie naprawdę wielkie
spektrum – jesteś córką Lucyfera i najbardziej zaufanej
Serafinki Boga, posiadasz moce niebiańskie jak i piekielne, dlatego
każda ze stron zechciałaby cię mieć po swojej, rozumiesz?
–
To znaczy, że nie mogę opowiedzieć
się po żadnej ze stron?
–
Musimy zachować w Podziemiu
równowagę. Nie możemy pozwolić sobie na jakąkolwiek przewagę
pomiędzy stworzeniami Piekielnymi czy Niebiańskimi.
–
No to co ja mam zrobić? – Patrzyła
teraz pewnie w jego oczy, odstawiając na bok nieufność do
Michaela.
–
Ty musisz być teraz bardzo czujna,
my zajmiemy się resztą. Przydzielimy ci ochronę, która będzie
przy tobie cały czas. Chyba Shaun będzie dobrą osobą –
oznajmił. Nefilka chciała zaprotestować, ale to chyba byłoby
niegrzeczne z jej strony. Zahamowała chęć wyrażenia swojej opinii
i usadowiła się wygodniej na kanapie.
–
Muszę jeszcze coś wiedzieć? –
zapytała. Chciała jak najszybciej stamtąd wyjść.
–
Nie rozmawiaj z nikim podejrzanym, to
jedno. Drugie, to uważaj na siebie, Charlie. Będziemy w kontakcie.
Jeżeli coś będzie cię trapiło, porozmawiaj z Shaunem. On jest
doskonale poinformowany w sprawie. – Wstał z kanapy i podszedł do
dziewczyny, podając jej rękę, jakby chciał ją jakoś w ten
sposób pocieszyć. Uśmiechnął się lekko i zawołał
długowłosego, żeby zabrał Nefilkę do szkoły.
Pożegnali
się i razem z Shaunem ruszyła przez szkarłatny korytarz, by wyjść
z mieszkania Michaela. Charlie rozglądnęła się za swoim
plecakiem. Zapomniała, gdzie go zostawiła. Może na szosie, kiedy
czarnowłosy na nią wpadł? Nie pamiętała i chyba mogła pogodzić
się ze stratą książek. Odwróciła się do chłopaka, który stał
uśmiechnięty, trzymając jej torbę. Wyrwała mu go i syknęła,
nie wierząc w jego dobroć. Niedawno chciał ją zaciągnąć do
nie-wiadomo-jakiego-miejsca, a teraz taki milutki? Nie wierzyła, nie
wierzy i nie uwierzy w żadne jego słowo, to mogła sobie przysiąść.
–
Jeżeli masz mnie ochraniać, to może
zacząłbyś od prysznica? – warknęła, nie siląc się na
kulturę. – Tym smrodem mnie raczej zabijesz, niż obronisz przed
czymkolwiek.
–
Naprawdę jest tak źle? – Jego
twarz wykrzywiła się w grymasie, nie dowierzając jej słowom.
–
Nie czujesz? – zakpiła.
–
Nie mam węchu – odpowiedział
szczerze. – Masz jeszcze dwadzieścia minut do lekcji, chyba możemy
wstąpić jeszcze na chwilę do mnie, skoro tak przeszkadza ci mój
zapach.
Shaun
pobiegł szybko w kierunku stromej ścieżki, przywołując gestem
ręki Charlie, aby za nim pobiegła. Tak też zrobiła, wydmuchując
wcześniej głęboko powietrze. Jeżeli
on w taki sposób chce mnie ochraniać, to chyba padnę za pierwszym
razem, kiedy ktoś będzie chciał mnie zabić,
pomyślała. A może
nie powinnam tak wybredzać? On chce mi pomóc, a ja to olewam...
Dziewczyna
dorównała mu kroku i przyjrzała się długowłosemu. Uśmiechnęła
się, patrząc na jego niewinną twarz. Chłopak jest oddany
Michaelowi i po prostu robił to, co Najwyższy mu kazał. Charlie
zrozumiała to i pomyślała, że może uda im się zaprzyjaźnić.
Kiedyś.